Z jakiegoś powodu balet mi przypasował. Z chęcią wyszukuję tego typu teatralne wydarzenia. Kiedy w Rybniku, czyli blisko mojego miejsca zamieszkania, pojawiła się informacja o balecie pt. "Grek Zorba" to z ciekawości kupiłem bilet.
"Greka Zorbę" znam doskonale. Czytałem kiedyś książkę Nikosa Kazandzakisa, która bardzo mi się podobała. Obejrzałem również znakomitą adaptację z 1964 roku. Tam tytułowego Zorbę zagrał brawurowo Anthony Quinn - dzisiaj zapomniany aktor, ktory ma na swoim koncie ogrom genialnych rół.
Młody amerykanin przyjeżdża do Grecji i zakochuje się w lokalnej dziewczynie. Miłość to nie jedyny motyw tej historii. Amerykanin jest zafascynowany kulturą i obyczajami greckimi. Jednak lokalna społeczność odrzuca go. Młodzieniec spotyka na swojej drodze tytułowego wagabundę, który czerpie z życia, jak najwięcej. Zorba staje się dla amerykanina przewodnikiem po greckim świecie. Młodzian pragnie zostać zaakceptowany przez greków i zdobyć miłość wdowy. Fabuła jest prosta i bazuje na schematach znanych z innych dzieł literacko-filmowych, ale ta uniwersalna opowieść działa doskonale i dlatego zawsze wzrusza - zwłaszcza, że dostarcza słodko-gorzki finał, który jest przeciwieństwem happy endu w rozumieniu Hollywoodzkim, a więcej w nim dramatu i katharsis (słynny taniec na koniec opowieści).
Balet został podzielony na dwa akty. Początek powoli rozwijał się. Poznaliśmy greckich rybaków, Zorbę i jego ukochaną, czyli Madame Hortense. Pojawiają się oczywiście młodzi zakochani, czyli Marina i John. Tancerze dość opornie i długo przedstawiali na scenie w/w postacie i zlążek konfliktu. W drugiej połowie aktu zrobiło się już bardziej dynamicznie. John został odrzucony i jego miłość natrafiła na sporą przeszkodę. Z kolei, Zorba walczy z silnym uczuciem do Madame Hortense, a swoim lekkomyślnym stylem życia. Choreografia stała się bardziej różnorodna - również pod względem kostiumowym.
Trzeba zaznaczyć, że sztuka bazowała jedynie na kostiumach. Nie posiadała żadnej scenografii i tego elementu mi brakowało. Kostiumy były dobrze dopasowane - z tego, co kojarzę bardzo podobne były w filmie z 1964 roku. Jednak przestrzeń między tancerzami nie zostala wypełniona scenografią lub większymi rekwizytami. Do tej pustki szło się przyzwyczaić - w drugim akcie już mi to tak bardzo nie przeszkadzało. Jednak brak scenografii ogólnie oceniam negatywnie.
Choreografia w pierwszym akcie nie powalała na kolana. Ogólnie wiało nudą. Za to początek drugiego aktu zadziałał doskonale. Była to scena, jakby ze snu. Pogrzebowa sekwencja rozdziera serce Johna i załamuje również Zorbę. Tańce stają się bardziej mroczne, dramatyczne i skomplikowane. Choreograficzny potencjał pojawia się dopiero w drugim akcie. A jego kulminacją był kultowy już taniec "sirtaki", który tancerze wykonali aż sześć razy.
Drugi akt pogłębił relacje między postaciami i nadał większej głębi całej historii, co było widać w tańcach na scenie. Kulturowe konwenanse, brak odwagi w podejmowaniu ważnych decyzji i tragiczna miłość to elementy składowe tej wspaniałej opowieści. Szkoda, że twórcy baletu niedopracowali pierwszego aktu, a też sama publiczność niedopisała - sala była może w 35 % wyprzedana. Jednak warto zobaczyć ten spektakl, chociażby dla samego drugiego aktu i tańca "sirtaki", który wyszedł tancerzom rewelacyjnie.
Ogólnie balet podobał mi się, ale mega zachwycony nie wyszedłem z powodu tego nieszczęsnego pierwszego aktu. Polecam zapoznać się z książką lub filmem, bo "Grek Zorba" to wzruszająca opowieść, którą warto znać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz