Yamato: The Drummers of Japan - koncert w Cavatina Hall

W końcu udało mi się znaleźć pretekst, aby odwiedzić Cavatinę Hall w Bielsku-Białej. Ta wielka sala ma w sobie vibe NOSPR-u i jest prawdopodobnie jedną z najlepszych sal koncertowych w Polsce. Pięknie wygląda, posiada wygodne siedzenia, akustyka wymiata. Warto tu jeździć na koncerty, a jest ich całkiem sporo i każdy znajdzie tu coś dla siebie. Jeśli chodzi o mnie to nie od dzisiaj wiadomo, że bardzo mocno interesuję się wszystkim, co dotyczy Kraju Kwitnącej Wiśni. Dlatego nie mogłem przegapić występu japońskich bębniarzy w Cavatinie

Yamato: The Drummers of Japan preferują inny styl niż zespół Kodō, na którym byłem w Katowicach. Tamci są wierni tradycji, a Yamato łączy tradycję japońskiej muzyki ze współczesnym brzmieniem, a przy tym lubią mocniejsze melodie i wprowadzają do swojego show sporą dawkę humoru. 

Hinotori - the wings of the phoenix to tytuł obecnej trasy koncertowej zespołu Yamato. Na scenie wisiało olbrzymie logo w kształcie feniksa, nastrojowe lampiony wprowadziły odpowiedni klimat, a przeróżnej wielkości bębny dopełniły ten bardzo japoński wystrój - inne instrumenty pojawiały się na scenie, jak były potrzebne i praktycznie każdy utwór miał inny układ instrumentalny. Japończycy grali na bębnach taiko, ważącym 500 kg bębnie odaiko, trzystrunowych shamisenach, malutkich talerzach z brązu chappa. Mieli fantastyczne kostiumy i fryzury rodem z anime. Energia biła od nich od pierwszych minut i po raz kolejny muszę podkreślić niesamowitą siłę, precyzje i kondycję instrumentalistów. Bez tych elementów nie mogłoby dojść do koncertu. Wszystko musi się zgadzać i być dopracowane na sto procent. 

Tempo występu było różne. Były wolniejsze melodie i monumentalnie muzycznie utwory, w których brali udział wszyscy instrumentaliści i dźwięk tuzina bębnów rozchodził się z taką intensywnością, że aż klatka piersiowa dudniła. Piękne to było uczucie. Niby zwykła nawalanka w bębny, ale wszystko to było precyzyjne, melodyjne i rytmiczne oraz niezwykle przemyślane. 

Lider grupy komunikował się głównie po angielsku, ale i też po polsku powiedział kilka zdań. Miał genialny kontakt z publicznością, co wykorzystywał w humorystycznych wstawkach, a tych było dość sporo. Były to proste interakcje na poczucie rytmu granego na bębnie. Wolno, szybko, wolno. Później dochodziły wojownicze odgłosy i nawet tupanie nogami. Wyklaskałem się tak bardzo, że starczy mi na resztę życia. Gościu był niesamowity. Taki bardzo japoński z ich przesadzoną mimiką twarzy i minami rodem z anime i mangi - coś na wzór skrzywionej twarzy delikwentów z okolicznych gangów motocyklowych. Było to mega zabawne, ale wisienką na torcie jego występu, jak i innych członków Yamato, był dość długi skecz muzyczny przy pomocy talerzy chappa, a tematem owego skeczu było przechwycenie dźwięku z talerzy z jednego członka zespołu na drugiego. Talerze chappa są bardzo malutkie, a instrumentaliści opanowali granie na nich do perfekcji. Bawili się nimi, tańczyli i wyginali w zabawne pozy. Publiczność pękała ze śmiechu, ale i doceniła ich kunszt muzyczny gromkimi brawami. Innym zabawnym momentem koncertu był pojedynek na wielkość bębna i głębie grzmienia danego instrumentu.

Bardzo podobało mi się mocne brzmienie wydobyte z grania na shamisenach. Japończycy zaczęli wolno i tradycyjnie, a następnie przeszli do rockowego grania na tych niepozornych instrumentach. Pot lał się z muzyków, ale oni nie dawali za wygraną i dalej grali na bębnach. Z minuty na minutę robiło się bardziej intensywniej. W finale członkowie Yamato pokazali swoją największą siłę i precyzję. W ruch poszły wszystkie bębny. Widać było, jaką trzeba mieć kondycję i mięśnie, aby grać na tych japońskich bębnach. 

Koncert okazał się niesamowitym przeżyciem. Yamato dość często koncertuje w Europie i z pewnością zawitają do Polski z nowym programem. Wyczekujcie i kupujcie bilety na nich, bo warto.

Info o Yamato: LINK


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz